Jeśli pacjent przyjmuje obojętny środek, tzw. placebo, ale wierzy, że to świetny lek, często czuje się po nim lepiej. Niestety, może być odwrotnie. Wiara w to, że coś szkodzi, lubi się spełniać
przedruk z:
http://wyborcza.pl/1,75476,6654442,Na_p ... gn=4809323
Późną nocą na maleńkim cmentarzu w Alabamie Vance Vanders spotkał się z miejscowym znachorem. Ten przystawił mu do twarzy buteleczkę ze śmierdzącym płynem, po czym przepowiedział mu śmierć. Vanders wrócił do domu, położył się do łóżka i już się nie podniósł. Kilka tygodni później wycieńczony i rzeczywiście bliski śmierci został odwieziony do szpitala. Lekarze nie byli w stanie powiedzieć, co mu dolega. A Vanders nikł w oczach. Wreszcie zrozpaczona żona przyznała się dr. Draytonowi Doherty'emu, że na męża rzucono klątwę. Lekarz postanowił odczarować pacjenta. Wezwał rodzinę do szpitala i oznajmił, że wie, jak zdjąć klątwę. Zmyślił, że minionej nocy udało mu się zwabić na cmentarz tego samego znachora i zmusić go do przyznania, dlaczego Vanders traci siły. Ten rzekomo przekazał mu, że w żołądku chorego były jaszczurcze jaja, z których wylęgły się gady. Przeklęty wyzdrowieje dopiero wtedy, kiedy je zwymiotuje.
Doherty wezwał pielęgniarkę, która miała wcześniej przygotowaną strzykawkę ze środkiem wymiotnym. Z pełną powagą zrobił Vandersowi zastrzyk, który po kilku minutach wywołał wymioty. Vanders wił się i szarpał, rodzina próbowała pomóc, a w tym czasie doktor podrzucił na podłogę zielone małe jaszczurki, które przyniósł w torbie. - Popatrz, co z ciebie wypadło, Vance - powiedział.
Vanders doczołgał się do łóżka i natychmiast zasnął. Kiedy zbudził się po kilkunastu godzinach, był jak nowo narodzony. Szybko wróciły mu siły i tydzień później wypisano go ze szpitala.
Ta historia jest prawdziwa i zdarzyła się 80 lat temu. Potwierdziło ją czterech profesorów medycyny wezwanych na konsultacje do chorego. Opisała ją Helen Pilcher w tygodniku "New Scientist".
Dziś klątwy kojarzą nam się zwykle z tajemniczymi dzikimi plemionami. Jednak według dr. Cliftona Meadora z Vanderbilt School of Medicine w Nashville w stanie Tennessee w obecnych czasach rzucaniem uroków zajmują się często... lekarze.
Może lepiej za dużo nie wiedzieć
Sam Shoeman od jakiegoś czasu źle się czuł. Kiedy w końcu poszedł do lekarza, diagnoza była tragiczna - rak wątroby w zaawansowanym stadium. Lekarz dał mu najwyżej trzy miesiące życia. I Shoeman rzeczywiście zmarł w tym czasie. Jakież było zdumienie lekarzy, kiedy podczas sekcji zwłok okazało się, że diagnoza była błędna. Guz był maleńki i nie rozprzestrzeniał się. - Sama nie zabił rak, ale wiara w to, że umiera - twierdzi dr Meador. - Kiedy traktują cię jak umierającego, wierzysz im. Wszystko w tobie przygotowuje się do umierania - dodaje.
Przykład Shoemana jest szczególny, ale wiara w to, że stanie nam się coś złego, jest powszechna. A jej skutkiem jest tzw. efekt nocebo (przeciwieństwo placebo). Wielu pacjentów cierpiących po terapii na przykre skutki uboczne odczuwa je tylko dlatego, że się ich spodziewa. Co więcej, osoby, które wiedzą, że mają podwyższone ryzyko zachorowania na niektóre choroby, częściej na nie zapadają.
Przykładem są badania grupy kobiet tak samo zagrożonych schorzeniami układu krążenia. Te panie, które wiedziały, że mają do takich chorób skłonności, zapadały na nie czterokrotnie częściej (!) niż te, które nie były tego świadome. To przyczynek do dyskusji na temat coraz powszechniejszej diagnostyki genetycznej i informowania ludzi, że są obciążeni genetycznie ryzykiem niektórych chorób.
Lekarze są bowiem w patowej sytuacji. Z jednej strony muszą informować pacjentów o ryzyku, żeby np. kobiety podatne na raka piersi częściej się badały. Z drugiej strony okazuje się, że sama świadomość zagrożenia może naprawdę chorobę wywołać. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest odpowiedni dobór słów. Dużo bowiem zależy od tego, w jaki sposób lekarz powie pacjentowi o jego chorobie czy możliwych skutkach ubocznych leczenia.
Niewiara też czyni "cuda"
Termin "nocebo" oznaczający "zostanę skrzywdzony" pojawił się w latach 60. Znaczenie tego efektu jednak jest mało zbadane z oczywistych względów. Nie jest łatwo uzyskać pozwolenie na prowadzenie badań, po których ludzie mogą poczuć się gorzej. Co innego z przebadanym na wszystkie sposoby placebo - jego skuteczność została oceniona na blisko 30 proc. To oznacza, że jeśli stu osobom damy nieaktywną chemicznie tabletkę i powiemy, że to świetne lekarstwo, to średnio 30 osób naprawdę poczuje się lepiej. Nie tylko poczuje - ich organizm zareaguje tak, jakby dostały prawdziwy lek.
Wiara czyni cuda. Niestety, niewiara ma podobną moc. Z nielicznych badań nad nocebo wynika, że działa ono w blisko 25 proc. Tak było podczas prób klinicznych testujących jeden z leków na nadciśnienie - betablokery. Pacjentów poinformowano o skutkach ubocznych terapii, takich jak zmęczenie, depresja czy spadek libido. Okazało się, że w grupie kontrolnej, która dostała nieaktywny środek, co czwarty pacjent skarżył się na takie właśnie dolegliwości. Tyle samo było poszkodowanych wśród osób, które dostały prawdziwy lek. Co ciekawe, także ta sama liczba chorych w obu grupach zrezygnowała z dalszego leczenia z powodu działań niepożądanych.
Z badań psychologa klinicznego Guya Montgomery'ego z Mount Sinai School of Medicine w Nowym Jorku wynika, że 60 proc. chorych, którzy mają zostać poddani chemioterapii, robi się niedobrze, jeszcze zanim rozpoczną leczenie. - Na dzień przed terapią lub w drodze na nią - mówi psycholog. - Czasami mdłości wywołuje już sam głos lekarza. Takie objawy mogą być częściowo spowodowane tym, że pacjent kojarzy głos lekarza z nieprzyjemnym zdarzeniem, którego wcześniej doświadczył. Ale często powodem są wyobrażenia tego, jak będziemy się czuli po agresywnej terapii.
To dlatego chirurdzy boją się operować pacjentów, którzy są przekonani, że podczas operacji umrą. Bo taka przepowiednia lubi się spełniać.
Kobiety są lepszymi antenami dla nastroju
Nocebo może być zaraźliwe. Od stuleci opisywane są sytuacje, w których w niewytłumaczalny sposób grupa ludzi ulega złemu samopoczuciu. W 1998 roku nauczyciel jednej z amerykańskich szkół w stanie Tennessee poczuł w powietrzu zapach ulatniającego się gazu. Po jakimś czasie zaczął skarżyć się na ból głowy, nudności, brak tchu i senność. Uczniów ewakuowano ze szkoły, a w ciągu tygodnia do okolicznych szpitali trafiło ponad 100 osób mających podobne objawy. Dokładne zbadanie szkoły ani testy medyczne nie wykazały jednak żadnej przyczyny tych dolegliwości.
Ta epidemia zainspirowała psychologów Irvinga Kirscha i Giuliana Mazzoniego z uniwersytetu Hull w Wielkiej Brytanii do przeprowadzenia własnego doświadczenia. Poprosili połowę studentów, aby wciągnęli do płuc próbkę powietrza. Było ono czyste, ale ochotnikom powiedziano, że zawierało przypadkowo podejrzaną toksynę, po której może boleć głowa, wystąpią mdłości, swędzi skóra i jest się śpiącym.
Druga grupa tylko oglądała kobietę, która wdycha próbkę i po chwili ma wszystkie wymienione objawy.
Efekt? Na skutki uboczne skarżyli się zarówno ci, którzy wdychali powietrze, jak i ci, którzy jedynie oglądali popis laborantki. Robiło im się niedobrze od samego patrzenia. Co ciekawe, częściej kobietom.
Czy to oznacza, że są one bardziej podatne na nocebo? Jak to sprawdzić? Jak długo trwa taki efekt?
Na pewno ma znaczenie osobowość - czy jesteś optymistą, czy pesymistą. Obie płcie wydają się podobnie podatne na sugestię, choć kobiety częściej zarażają się od innych dobrym czy też złym samopoczuciem.
Nocebo wywołuje konkretne zmiany w organizmie. W badaniach aktywności mózgu osób, którym podano placebo lub nocebo, widać wyraźne różnice. Jon-Kar Zubieta z University of Michigan w Ann Arbor dowiódł w zeszłym roku, że nocebo powoduje spadek poziomu dopaminy i naturalnych opioidów w mózgu. To wyjaśnia, dlaczego wiara, że dostaliśmy szkodliwy lek, zmniejsza naszą wytrzymałość na ból - oba te związki są zaangażowane w jego uśmierzenie. Placebo zaś działa odwrotnie.